środa, 18 lutego 2009

Pueblo

Wróciłem. Jestem znów na swoim pueblo. W tydzień zdążyłem pojechać na drugi koniec Europy i wrócić do domu. Piękne to jest. Świat zrobił się mały jak pomarańcza, a ktoś jeszcze obiera go ze skórki.
O ironio! Więcej czasu zajęło mi dotarcie na lotnisko, a potem z lotniska do domu, niż pokonanie ponad 2000 kilometrów do Barcelony. Kochane PKP. Martin Lechowicz się kłania.
Swoją drogą miałem bardzo ciekawego współpasażera w drodze na lotnisko. Znaczy dwóch, bo oczywiście wszędzie podróżowałem z bratem, który jest współpasażerem niezmiernie ciekawym. Za to jechał z nami też młody twórca polskiej fantastyki Jakub Ćwiek. Jego opis podróży macie tutaj. Jedna rzecz - podróż i ten wpis dopełniły mojego obrazu o tym człowieku. Więcej pisać nie będę, bo nie jest wart uwagi nawet tak marnego bloga jak mój.
Zacząłem pisać dziennik. Nie skończyłem. Za dużo się działo, a ja miałem za mało wolnego czasu, żeby się nim zająć. Poniżej publikuję to co udało mi się zapisać. Wyciąłem wszystkie rzeczy związane z poprzednim akapitem.

10022009-2312

Zepsułem brulion. Piszę od jego końca, żeby zupełnie nie zerwać przedniej okładki. Pociągiem oczywiście trzęsie, piszę krzywo. Siedzimy z Szymkiem sami w przedziale. Każdy z nas słucha innej muzyki. Ja Anathemy. Szym czyta polisę ubezpieczenia studenckiego.
– Patrz, w Euro fundowali trumnę i opłacali pobyt jednego członka rodziny, który przyjechał po zwłoki, a tu masz tylko sprowadzenie zwłok do kraju.
– Jebane PKP.
– Co?
– Stoimy.
– Stacja.
– Co? Już Mysłowice?
– Nie wiem. Tam jest napisane ”Żydzew”.
Każda podróż musi zacząć się od małego kroku. Tak Rzymianie mawiali. Wyjście z domu. Pożegnanie z domownikami. Ostatnie skinienie ręką. A potem? Pusty dworzec w Jaworznie o jedenastej w nocy i perspektywa spędzenia w pociągu następnych siedmiu godzin. Nawet nie czuję się jakbym jechał na drugi koniec Europy. Chyba faktycznie świat się skurczył. Wydaje mi się, jakby nasza podróż miała skończyć się w Poznaniu. A zaraz za rogatkami Poznania była Barcelona. Bo po prawdzie, to prawie tak jest. Dłużej będziemy jechać pociągiem do Poznania, niż stamtąd do Barcelony. Taki teleport.
– Słuchaj tego! Polisa nie obejmuje obrażeń doznanych na skutek inwazji wojsk obcego państwa, niezależnie od tego, czy wojna została wypowiedziana czy nie. Musisz sobie to przeczytać. Kupa śmiechu.

10022009-2332

Dojeżdżamy do Katowic. Piękna noc. Widać Gwiazdy.
– Compensa nie zwraca kosztów poniesionych na zakup środków antykoncepcyjnych. A wiesz, że złamanie kręgosłupa w odcinku szyjnym to tylko 40% trwałego uszczerbku na zdrowiu?
Wiozę w prezencie dla kumpla na Erazmusie książkę Zafona Cień Wiatru. Cała akcja rozgrywa się w Barcelonie w latach 40tych. A on właśnie w Barcelonie studiuje. Specjalnie właśnie tę wiozę mu w prezencie. Ale dopiero teraz do mnie dotarło, że sam czytałem tę książkę będąc na Erazmusie (tyle że w Bułgarii). Zafon pisze erazmusowe książki.

11022009-0919 – Poznań Ławica

– Prawo do wysrania się w ludzkich warunkach powinno być zapisane w konstytucji.
Poranek w Poznaniu upłynął na poszukiwaniach kibla na dworcu Poznań Główny. W końcu kawa przyspiesza pewne czynności fizjologiczne. Baliśmy się jaka będzie paczka dla Ani. Matka Kuby wcisnęła nam prawie 5 kilo (głównie jedzenia – ktoś gotów pomyśleć, że tam głodują). Ale kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłem Asię (siostrę bliźniaczkę Ani) tylko z torebką. Trochę kosmetyków, dwie gazety. Luksus. Nie musimy się już obawiać pokrzywionych kręgosłupów.
Latanie samolotem zasadniczo ogranicza się do czekania. Najpierw na odprawę, potem na kontrolę paszportów i bagażu, a potem na wejście na pokład. Potem czekasz na start, potem na lądowanie i potem znowu na odprawę. I tak w koło Macieju.
Trochę opornie idzie mi to czekanie. Jestem zmęczony po nocy w pociągu i pieką mnie oczy. Szym zabija czas robiąc mi zdjęcia. Nieźle się uzupełniamy. Ja robię reportaż, on fotoreportaż. Choć na razie to tylko sprawdza aparat pożyczony od sąsiadów. Czekamy dalej.

11022009-1114 – Gdzieś w niemieckiej przestrzeni powietrznej

Trzeszczy mi w uszach. Chyba jedyna rzecz, która przeszkadza mi w lataniu. Mam prawie non-stop zatkane uszy. Żeby jeszcze widoki były fajne. A tak, Szym leci pierwszy raz i jedyne co widzi pod nami to chmury. Całe morze chmur. Morze… Chyba zaczynam rozumieć określenie „statek powietrzny”.

12022009-1226 – Barcelona, przy ul. Portal Nou

Temat pracy magisterskiej Julki – Skateborderzy w Barcelonie na tle prawa.
Dydmen gra w klocki, które przywiózł mu Szym. Wczoraj zrobiliśmy polską enklawę w Barcelonie. Eloy (czy jak się pisze jego imię – hiszpański współlokator) był znowu wściekły, że nic nie rozumie. Przypałętał się jeszcze Brandon – nowozelandzki couchsurfer. Wieczorem jeszcze był spacerek po Barcy. Ramble, pomnik Kolumba. Dodupcamy na Monjuic.

13022009-1301 – Barcelona

– What was your name again?
– Szymon.
– Are you jewish?

Nie mam kiedy pisać. Ciągle coś robimy. Wczoraj wdrapaliśmy się na twierdzę Monjiuc i w końcu zobaczyliśmy prawdziwe „lufos”. Muzeum bardzo lekko pół-średnie i jeszcze o mało nas nie zamknęli w środku (chyba to lubią). Cmentarz, po którym skakali Ania z Kubą faktycznie wygląda jak osiedle na Niepodległości. Nawet antena jest. Takie przeciwieństwo Osiedla Młodych (w Olkuszu). Osiedle Umarłych. Teraz czekamy, aż nasi gospodarze wrócą z zajęć. Dzisiaj uderzamy na Tibidabo.

Tutaj dziennik się kończy. To właściwie tylko zapis drogi do Barcelony. Resztę napiszę przy odrobinie wolnego czasu.

Brak komentarzy: