czwartek, 5 lutego 2009

Intertext

Daruję sobie chyba pisanie własnych tekstów. Po cholerę? Przecież (jak powszechnie wiadomo) wszystko już było. Chyba ograniczę się tylko do co ciekawszych cytatów, bo zaczyna mi się to podobać. Taka forma patchworku, jakiś obrazek posklejany z różnych mniejszych czy większych łatek. A jednak razem dają one zupełnie nową jakość. W końcu ma być Intertekstualność. Chyba Tuli napisała taką książkę - z samych cytatów. Wiem, że Gospodinow w Estestwen Roman chciał napisać książkę z samych początków różnych tekstów.
Gdyby jeszcze coś ciekawego się ze mną działo, to bym się zabrał za pisanie dziennika. Na razie nic się nie dzieje, więc zostają cytaty. Ale 10. lutego zaczynam podróż do Katalonii, więc może wtedy forma dziennika będzie miała większy sens.

„Całkiem niedawno jadłem kolację w Sztokholmie w gronie znajomych akademików. Towarzystwo było międzynarodowe i wielojęzyczne. W pewnym momencie moja przyjaciółka, Brazylijka wykładająca w Szwecji niemiecką filozofię, nachyliła się do filozofa angielskiego wykładającego w Nowym Jorku filozofię francuską i powiedziała: »Jeśli chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi, musisz czytać Pessoę«. Nie znałem kontekstu ich rozmowy, zrozumiałem jednak od razu, co chciała powiedzieć: przyjaźnie definiują się poprzez te same przeczytane książki, poprzez podobną wrażliwość wpisaną w literaturę.”
(s. 52)

„Chlew także należy do naszego domu, nie tylko salon. Opowieści z salonu są – jak wiemy od Chamforta, Balzaka, Prousta, Jamesa – pouczające. Kto jednak nie był nigdy w chlewie (takim śmierdzącym, brudnym, zaświnionym), opowieści tych naprawdę nie pojmie, albowiem życie ludzkie nie ogranicza się jedynie do gładkich sal salonu.”
(s. 53)

„Życie na miarę literatury oznacza też, że literatura pozwala poszerzać nasze rozumienie świata, innych ludzi, pozwala przejąć się losem słabszych i podziwiać mocniejszych. Pozwala dostrzec inne światy i innych ludzi w tych światach, do których częstokroć bronimy sobie dostępu. Kto nie płakał, gdy umierał Nereczek, nie zapłacze już nigdy. Kto nie płynął z Marlowem w dół Konga, nie zrozumie nigdy przerażenia obcością. Kto nie stawał z Rastignakiem nad dachami Paryża, nie wie, czym jest resentyment. Lista jest nieskończona i każdy uzupełnia ją po swojemu.”
(s. 53)

Powyższe trzy cytaty pochodzą z artykułu Michała Pawła Markowskiego Życie na miarę literatury, opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym”, nr 1-2/2009, strony 52-53.

„Bój o wzg[órze] 295 trwał do godz. 4.30, kiedy to po walce wręcz nieprzyjaciel zdobył wzgórze. Tak o końcowych walkach pisał mjr Arnold Jaworski: »schodząc ze wzgórza, dowódca batalionu polecił adiutantowi kpt. R. Neumanowi i dowódcy kompanii ckm kpt. Moreniowi bronić wzgórza w miarę możności do nadejścia odwodu brygady. […] Obrońcy posługiwali się tylko karabinami i granatami ręcznymi, natomiast nieprzyjaciel, który liczebnie przewyższał obrońców przynajmniej pięciokrotnie, działał wyłącznie przy pomocy pistoletów maszynowych i rkm, co dawało mu olbrzymią przewagę ogniową. Kpt. Moreń […] został zabity serią z pistoletu maszynowego z odległości kilku kroków. W następnej jednak chwili Niemiec ów został zabity ze zwykłego pistoletu przez adiutanta batalionu. […] Szef kompanii karabinów maszynowych II batalionu – starszy sierżant – otoczony przez Niemców, sam jeden bronił się przez kilkanaście godzin, siedząc w szczelinie skalnej, aż został odbity przez żołnierzy IV batalionu.«”
(Zbigniew Wawer: Decydująca bitwa o Narwik. W: Gen. Zygmunt Bogusz-Szyszko i walki o Narwik. Cykl „Rzeczpospolitej” „Batalie i wodzowie wszechczasów”, nr. 54, 24 stycznia 2009, s. 13)

„To Montgomery był winien wyznaczenia miejsca desantu »o jeden most za daleko«, wysłania najpierw brytyjskiej dywizji, a potem polskiej brygady w teren wprost najeżony hitlerowskimi lufami, z rozpoznaniem i logistyką niewartymi funta kłaków. I co robi potem wielki bohater Monty? Oto zwala winę za krwawą jatkę na polskiego generała Stanisława Sosabowskiego. Krzywdę naszego bohaterskiego dowódcy potęgował fakt, że Samodzielna Brygada Spadochronowa nie poleciała – wbrew wcześniejszym uzgodnieniom – do walczącej Warszawy. W powstaniu walczył syn generała, porucznik AK, który w walce stracił wzrok… Najważniejsze, że Monty ocalił swą »sławę żołnierską«.”

(Maciej Rosalak: Zemsta różowego sweterka. W: Bernard Law Montgomery pod Alamajn. Cykl „Rzeczpospolitej” „Batalie i wodzowie wszechczasów”, nr. 55, 31 stycznia 2009, s. 3)

Brak komentarzy: