niedziela, 26 października 2008

Czarny ocean

Literatura kłamiąc, mówi prawdę o świecie.

Dukaj kłamie. Nie istnieje żaden Nicolas Hunt, nie ma żadnych labów na orbicie, ani jakiś Wojen Ekonomicznych. Nie ma wszczepek, legalnych narkotyków, OVR, Grzybów, Tuluz, Września, Grudnia, Kwietnia, Lipca. Nic z tych rzeczy. A jednak...
A jednak czytając to zastanawiasz się nad tym co cię otacza. Piękne to. Literatura zawsze kłamie. Zawsze tworzy inny świat. Ale w tym świecie przecież w jakimś stopniu odbija się nasz, rzeczywisty świat. Można go obejrzeć z innej perspektywy. Może zobaczyć, co jest z nim nie tak?
Ale do sedna. Dukaj w Czarnych Oceanach opisuje coś, co nazywa "myślnią". Właściwie nie wiadomo co to jest. Parę razy stosuje się analogię do dziewiętnastowiecznego pojęcia "eteru". "Myślnia" przenosi "psychomemy", czyli pojedyncze myśli, odczucia. "Psychomemy" produkuje każda żywa, świadoma siebie istota. "Psychomemy" krążą po świecie, osadzają się w niektórych miejscach, kumulują się.
Większość ludzi jest dość dobrze chroniona przed obcymi "psychomemami". W toku ewolucji wykształciliśmy rodzaj ściany otaczającej nasze umysły. Żeby nie mieć podwójnej pamięci, żeby nie współodczuwać bólu i cierpienia. Ale czasem ciśnienie "psychomemów" skumulowanych w jednym miejscu jest tak duże, że coś jednak zaczyna do nas przeciekać.
Szpitale, cmentarze, hospicja, więzienia. Całe są nafaszerowane "psychomemami" bólu, cierpienia, smutku. I to nam też się udziela.
Albo odruchy stadne, tak zwany "owczy pęd". Za dużo "psychomemów" wytwarzanych na raz przez zbyt dużą liczbę osób i nam też się udziela to samo zachowanie. Będąc niby sobą, działamy w tłumie jak jeden organizm. Myślimy tymi samymi "psychomemami". Psychologia tłumu.
To wszystko wyjęte żywcem z Czarnych Oceanów (oczywiście dość spłycone). I co? Nie pasuje do współczesnego świata? Mnie pasuje jak ulał.
Zresztą, Czarne Oceany pasują mi do naszego świata jeszcze w innej kwestii. Jeden z bohaterów (telepata) spisuje swoje wrażenia po ciągłym kontakcie z cudzymi myślami. Ostatecznie ucieka daleko od wszelkich ludzkich skupisk. Nie może znieść nienawiści, wstydu, bezsilności, zawiści. Nazywa ludzkie myśli właśnie czarnym oceanem. Oceanem nieprzejrzystej czerni.
Coraz częściej myślę tak samo. Człowiek, to jest jednak najgłupsza istota na Ziemi. Czarne są nasze myśli. A nasi bogowie? Głód, Zawiść, Lenistwo (ewentualnie jeszcze Piękno i Zemsta).

Tak, dzisiaj skończyłem czytać Czarne Oceany. Tak, jestem pod ich wielkim wrażeniem. Tak, Dukaj to człowiek o niespotykanym umyśle i wyobraźni.

Trzy razy TAK.

piątek, 24 października 2008

OVR

Czy wiecie, że człowiek już właściwie nie ewoluuje? Praktycznie od paleolitu istniejemy w prawie niezmienionym kształcie. Zwłaszcza układ pokarmowy mamy taki jak nasi przodkowie w epoce kamienia łupanego.
To wszystko przez cywilizację. Odkąd zaczęliśmy oswajać naturę naszymi wynalazkami, nasze ciała przestały się zmieniać, ewoluować. Bo i nie miały po co. Teraz, do wstępnej obróbki pokarmu, służy nam ogień. Nie musimy mieć niesamowicie sprawnej pamięci, bo mamy pismo. Nie musimy mieć donośnego głosu, bo mamy telefony.
Dlatego też, wielu naukowców skłania się ku teorii, że człowiek teraz będzie ewoluował w stronę rzeczywistości wirtualnej. Niektórzy idą w tym bardzo daleko, twierdząc, że całe nasze ciała zostaną prędzej czy później przeniesione do wnętrza komputerów.
I nie ma się co dziwić. Przecież teraz już właściwie wszystko jest uzależnione od komputerów, procesorów, sieci, a to uzależnienie pogłębia się z dnia na dzień. Ba! To nie tylko urządzenia. Patrzcie na ludzi. Nałogowi internauci. World of Warcraft i inne MMOGi. Sam przecież widzę po sobie, że często wolę pograć na sieci w Call of Duty 4 niż robić coś konstruktywnego.
Rzeczywistość staje się dla ludzi coraz mniej zrozumiała, coraz mniej pojmowalna. A naturalną ludzką reakcją jest odejść od czegoś niezrozumiałego. Uciekamy zatem w VR. Tam przynajmniej zasady są jasne, a i zginąć nie możemy. No, najwyżej z głodu, jeśli się zapomnimy, albo ze starości, jeśli zapomnimy się jeszcze bardziej. Ale to tylko kwestia czasu, zanim zmienimy ciała na zera i jedynki, a wtedy już jesteśmy wręcz nieśmiertelni. Prawie.
Czekam tylko, kiedy na rynku pojawią się wszczepki. Nanomechaniczne nakładki na mózg. Komputer osobisty, telefon i dużo różnych modułów (edytor ruchu, niwelator bólu). Dukaj to jest jednak geniusz. Takie coś wymyślić. Bo mając takie coś w mózgu można być w VR cały czas. Całą wieczność.
Jak nie pasuje ci zapach, to go wycinasz. Tak samo z wydokiem. Możesz sobie zaślepić zmysły i wejść zupełnie w VR. Edytujesz sobie nastrój. Brayshnikow trzyma cię na nogach choćbyś był ledwo żywy.
A najciekawszym pomysłem Dukaja wydaje mi się asystent. Taki jak z pakietu Office. Tyle, że tego ze wszczepki się używa. Można z nim rozmawiać, pytać o rady. Asystentem głównego bohatera jest rogaty diabeł. Książę ciemności wykonuje jego każde życzenie bez mrugnicia okiem. Piękne, mieć diabła na smyczy.
Pełen zaślep.

poniedziałek, 20 października 2008

Kontekst

Każdy tekst kultury należy rozpatrywać w kontekście. W kontekście jego powstania, kontekście nowym, w którym go umieścimy, społecznym, politycznym, historycznym, psychologicznym, feministycznym czy jakim się nam żywnie podoba.
Pomyślałem o tym ostatnio, przenosząc szafy po remoncie. Puściliśmy sobie z bratem do pracy płytę Występ Kazika Na żywo. Kiedy zaczęła lecieć piosnka Łysy jedzie do Moskwy, spytałem Młodego czy wie o czym jest. Ucieszyło mnie, że wiedział, że to o Oleksym. Zapomniał tylko okoliczności, o których śpiewał Kazik. Ale, że w ogóle wiedział, o którego Łysego chodzi, to już i tak sukces.
Inna bajka, że ta płyta przywołała mnóstwo wspomnień, ukryte gdzieś między zwojami mózgowymi, wyskoczyły nagle jak przysłowiowy Filip. Ale w drugiej strony skłoniła mnie do myślenia o młodych ludziach słuchających Kazika - człowieka, który ma mnóstwo politycznych tekstów, których oni często nie rozumieją.
Piosenka fajna, bo ma przyjemny rytm i skoczną melodię, przy której można się pobawić. Ale prawie do nikogo nie dociera, o co chodzi z "w Soczi to było życie, się piło, się jadło".
Zresztą, z drugiej strony to chyba dobrze. Też się cieszę, że tego nie przeżyłem. Też się cieszę, że jestem dzieckiem lat 90tych. Ale wciąż wydaje mi się, że historia vitae magistra est.
Oprócz tego, przypomniała mi się jeszcze inna piosenka Kazika, z płyty Czterdziesty pierwszy. Dzisiejszy styl. Tak trafnej oceny współczesnego społeczeństwa i mody nie słyszałem jeszcze nigdy. Celne i piękne z jednej strony, a z drugiej przerażające, jak ludzie potrafią się zajmować takimi rzeczami. Zajmować, ba! Interesować! Pasjonować! Pasjonować się czymś, co jest ulotne jak babie lato i wręcz nieistotne. "On uszył nową suknię dla Demi Moore". I jeszcze trafniejsza uwaga a propos homoseksualistów.
"Kto nie jest pedałem, ten jest faszystą". Nie ma nic pośrodku. Nie możesz stać obok, nie interesować się ich sprawą. Choćbyś miał to w głębokim poważaniu musisz być po czyjejś stronie. A jeśli nie jesteś po ich stronie, to jesteś faszystą.
Kazik do pewnego stopnia przypomina mi poetów modernistycznych, albo jakichkolwiek wielkich artystów. Geniusz niezrozumiany przez tłum. Albo może po prostu nie zrozumiany do końca, bo jego to jednak trochę rozumieją.
A śpiewak także był sam.

A mój kot
(Powinienem tu robić co jakiś czas taką rubryczkę. "A mój kot". Inspiracja oczywiście w felietonach Jacka Podsiadły z 'Tygodnika Powszechnego")
A mój kot był wczoraj wielce obrażony. Podczas remontu sypialni, materace i pościel z łóżka leżały na jednym stosie w jadalni. Kocica przychodziła tam spać. Jak prawdziwa księżniczka. Dwa materace, dwa komplety pościeli. Ciekawe, czy uwierały ją jakieś ziarnka grochu?
Ale w sobotę remont się skończył, łóżko na powrót zmontowane, a materace wyniesione z jadalni. W niedzielę kocica stanęła w progu jadalni, spojrzała na puste miejsce po materacach, odwróciła się do mnie i miauknęła z wyrzutem. Tak, zabraliśmy jej posłanie. Będzie musiała wrócić do spania na kaloryferze.
Znając podejście kotów do tych spraw, pewnie twierdziła, że wreszcie ujrzeliśmy jej boskość i dlatego zrobiliśmy jej takie wspaniałe posłanie. Całą niedzielę potem siedziała mi na kolanach. Ciekawe, czy był to jej sposób na wyproszenie powrotu posłania? Chociaż wątpię. Koty tego tak nie robią.

środa, 15 października 2008

R U NORMAL?

Jak powszechnie wiadomo, w krainie ślepców jednooki jest królem. Zakładając oczywiście, że ślepcy go nie dopadną i nie oślepią, bo takie zachowanie jest dość powszechne wśród ludzi. Ale kto jest królem w krainie wariatów?
Hunter Thompson czuł się otoczony przez świrów. On był jedyny normalny w 1971 w Las Vegas. Nawet, jeśli miał w bagażniku meskalinę, kokainę, trawę, całą galaktykę "uppers, downers, screamers, laughers", tequilę, rum, i skrzynkę piwa. Do pewnego stopnia to właśnie czyniło go bardziej normalnym od reszty społeczeństwa. Resztki wielkiej fali ruchu hipisowskiego, która załamała się gdzieś pod koniec lat 60tych.
Ale wracając do współczesności, to kto tu jest normalny? Wykładowcy? Pracownicy fizyczni? Menele z mojej dzielnicy? Dzieci z elitarnych szkół? Ciche myszki z mojego akademika? Katapulty? My?
Pierwsza zasada Tymczasa głosi, że normalność (podobnie jak ruch i czas) jest pojęciem względnym. Normalne jest wszystko to, z czym się utożsamiamy, co sami bysmy zrobili. Nienormalne jest to, co nas odrzuca, czego sami byśmy nigdy nie uczynili. Imperatyw kategoryczny Kanta? Trochę. Horyzont moralny Taylora? Po części. Inspiracja einsteinowską względnością czasu? Jak najbardziej.
Dwóch młodych ludzi, prace magisterskie na karku, możliwa perspektywa doktoratu. Co robią? Oglądają kreskówki, grają na konsoli, a piorąc skarpetki rozmawiają o śmierci postmodernizmu. Podług powszechnych standardów nie jesteśmy normalni. Mnie to akurat zbytnio nie przeszkadza. Nie jesteśmy osobami publicznymi. Opinia publiczna może się od nas odchrzanić. Najwyżej przykleją nam etykietki dziwaków.

Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał.
Wrogów poszukam sobie sam.
Dlaczego, kurwa mać, bez przerwy
Poucza ktoś, w co wierzyć mam?
(Garczarek)

Normalny człowiek, robi co mu się żywnie podoba. Normalny człowiek zna zasady posługiwania się wolnością. Wie, że wolno mu wszystko, dopóki nie narusza wolności innych ludzi. Ma prawo do dobrej zabawy i niepoprawnych myśli. Wolno mu bronić swoich poglądów.
Normalny człowiek, ma bronić swojej rasy przed najeźdźcami. Ma być zawsze czujny, wobec wrogich nacji. Ma tropić żydowski spisek wszędzie, gdzie tylko może. Ma publikować w internecie listy czerwonych. Ma bić geja, bo to zboczuch i zniszczy nas piękny, heteroseksualny kraj.
Normalny człowiek nosi tęczowe szaliki. Normalny człowiek popiera małżeństwa osób tej samej płci. Normalny człowiek chce legalizacji marihuany. Normalny człowiek chce obalić Babilon i żeby wszyscy ludzie byli braćmi. Żeby wszyscy byli równi.
Śmiem twierdzić, że tradycyjnie pojmowana normalność rozmyła się do tego stopnia, że już nikt nie może mówić co jest normlane, a co nie. To wszystko kwestia punktu widzenia. Normalność jest względna.
R U NORMAL?

P.S.
Za każdym razem, kiedy oglądam "Malcolm in the Middle" mam wrażenie, że to rodzina Malcolma jest najbardziej normalna ze wszystkich w około. Niby są trochę dziwni, ale ich zachowanie wydaje mi się tak naturalne, że aż właśnie dziwne dla innych.
"-Man, that was bravest thing I've ever seen.
- Thanks.
- You're gonna die!
- I know."

"Oh God, we're so dead" (w tłumaczeniu na polski - "Matka rozerwie nam torsy.")

"You're not the boss of me now and you're not so big.
Life isn't fair..."

wtorek, 14 października 2008

Enklawa

Sąsiad kupił perę win
na bazie siarki i malin (wers z przeniesieniem akcentu na ostatnią sylabę słowa 'malin')

Po raz czwarty wróciłem na Pogoń i po raz czwarty zostałem przytłoczony tutejszą codziennością. Dzielnica cudów. Jak również "najstarsza dzielnica, najwierniejsi fani" (jak pisało na wlepce Zagłębia).
Wciąż wydaje mi się, że osiedle akademickie na Pogoni to tylko taka mała enklawa, wioska otoczona czterema warownymi obozami, która dzielnie stawia czoła rzymskiemu najeźdźcy. Taka oaza czegoś innego, dziwnego, nietutejszego.
Bo cała dzielnica Pogoń składa się w większości ze starych kamienic, w których jakieś 90% mieszkańców stanowią staruszkowie i rodziny patologiczne. Ale tym razem to wszystko dociera do mnie w większym niż w poprzednich latach natężeniu.
Menele, ozdoba wszystkich podobnych dzielnic. Panowie, którzy nie wiadomo z czego żyją (zasiłki, renty, złom, pensja żony?), a wszystkie pieniądze wydają na wino. Standard, są wszędzie. Tutaj są o tyle ciekawi, że często rozsiadają się w piaskownicy. A jeden z nich (chyba jakiś wysoko postawiony w hierarchii) wiecznie chodzi w okularach przeciwsłonecznych. Dlaczego? Po co? Czyżby wyznacznikiem dobrego stylu były czarne oksy a'la amerykańska drogówka? A może przesadzam i powód jest dużo bardziej skomplikowany? Nadwrażliwa siatkówka?
Kolejnym elementem pogońskim są gołębie. Kraków mógłby Pogoni pozazdrościć. Tyle ich tutaj jest, że ludzie mogliby się spokojnie nimi żywić, a i tak nie przetrzebiliby ich populacji. Nie warto trzymać auta w jednym miejscu więcej niż 48 godzin. Codziennie w drodze na zajęcia mijam takie czarne cinquecento obesrane z każdej strony. Nie mówię już o oknach i parapetach domów. Jeszcze można się załapać na biedną wersję "X" (japońska animacja), tyle, że zamiast lśniących, anielskich piór z nieba spada małe, szare i obesrane piórko gołębie.
Dzieci kazirodczych związków. Też tu ich sporo. Jakoś dziwnie się tu namnożyło ludzi upośledzonych, pokrzywionych, niepełnosprawnych. Niskiego wzrostu kobieta o spuchniętej twarzy. Chroma, jedna noga krótsza od drugiej. Jej chód można poznać z daleka. Staruszka z zespołem Downa. Siwe włosy, mongoidalne rysy twarzy, wiecznie prowadzona przez swoją siostrę (matkę?). Niepełnosprawny umysłowo grubasek, ciągany wszędzie przez swojego ojca alkoholika. Kiedy były jeszcze huśtawki siedział na nich godzinami i huśtał się w jednostajnym, katatonicznym rytmie. Wpatrzony w dal. Huśtawka skrzypiała zawsze w tym samym miejscu, tworząc monotonną pieśń opartą na rytmie huśtawki. Jak scena z dobrego thrillera. Psychodelia lepsza od stworzonego na LSD rocka psychodelicznego, bo rzeczywista. Staruszek, również niepełnosprawny umysłowo. Chudy, wysuszony jak trup. Skóra zwisa z policzków, śniada (z brudu czy ze słońca?). Prawie nie mówi. Wydaje z siebie jakieś nieartykułowane odgłosy. A mimo to, ludzie którzy wokół niego się kręcą, jakoś potrafią go zrozumieć i wejść z nim w kontakt.
Dodajmy jeszcze do tego toksyczne związki. Kobieta idzie ulicą, szybki, sprężysty krok. Młoda. Podąża za nią młody mężczyzna. Jest kilka kroków za nią. Ona nagle się odwraca i krzyczy ile sił w płucach "Spierdalaj!", "Odpierdol się ode mnie!", "Odpierdol się ty pedofilu!". Scena trwa dobrych kilka minut. On tylko chce podejść, coś jej powiedzieć, może wyjaśnić. Ona wciąż odchodzi, ucieka. Wygląda, jakby była w szoku.
Straszne to jest. Dukaj ma rację. To wszystko, ich myśli, odczucia, uderza w otoczenie. W innych ludzi. Czuję, jak ich skumulowane w tym miejscu myśli mnie przenikają. Trzeba się odwołać do jakiejś mantrycznej modlitwy, bo w końcu... Przerażają mnie.
Do całości obrazu należy dodać jeszcze psie gówna, szczurze truchła, trujące grzyby wyrastające na trawnikach między blokami. Wszystko jest na swoim miejscu. To wszystko powinno tutaj być.
Nas nie powinno tutaj być. Studentów. Enklawy. Jesteśmy dla nich jak wrzód na dupie. Jak niepasujący do niczego element układanki. Zupełnie z dupy.

czwartek, 9 października 2008

Słownik DS4 (na podstawie DS4 Sosnowiec)

Alkohol - przyjmowany w każdej postaci jest podstawowym źródłem kalorii niejednego studenta. Często jest przyczyną zawartych/zniszczonych związków i niechcianych ciąży. Jednak bez niego ciężko wyobrazić sobie szarą egzystencję w DSie.

Frytki - podstawowy (oprócz herbaty i kanapek) pokarm studenta. Ze względu na proces technologiczny wymagający wysokiej temperatury i gorącego tłuszczu, jest to pokarm dość niebezpieczny dla studenta oraz jego otoczenia.

Herbata - ciepły posiłek w ciągu dnia.

Kierownica - kierowniczka DSu. Zazwyczaj niewiasta charakteryzująca się dość pragmatycznym podejściem do życia. Materialistka i mizantropka. Zwykła zwracać baczną uwagę na szczegóły wystroju wnętrz.

Klucz od suszarni - przedmiot widmo, cierpiący wiecznie na syndrom Pszczółki Mai ("jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzie"). Niby istnieje, ale tak po prawdzie nikt go nie widział. Studenci V lat i ZBoWiD (patrz 'ZBoWiD') niby go raz kiedyś widzieli, ale nie jest to nigdzie udokumentowane.

Konserwatorzy - rubaszne rabarbary, które naprawiają krany i wymieniają lapmy.

Korytarz - doskonałe miejsce na wieczorne/nocne rozmowy o życiu, śmierci i Gwiezdnych Wojnach. Dobra miejscówka na imprezę, bo nie trzeba jej sprzątać, a do łóżka też blisko.

Kuchnia - Cześć. Cześć. Smacznego. Wzajemnie.

Kuźnia - wspólny pokój, przeznaczony do cichej nauki, jednak przez 95% roku akademickiego używany na imprezy (urodzinowe, imieninowe, sylwestrowe, czwartkowe, środowe, wtorkowe, itd.)

Larwa [korytarzowa] - student/ka, który/a nie ma co robić (albo ma tylko mu/jej się nie chce) i przez cały dzień siedzi na korytarzu zabawiając innych rozmową. Podstawowy posiłek larwy składa się zazwyczaj z kawy i papierosów.

Net - dostęp do sieci Internet, z którym zawsze są problemy na początku roku akademickiego. Admin kłamie, wykręca się sianem, wyłącza telefon, bo nie może znieść tabunów studentów, którzy nie potrafią podpiąć się do sieci i lecą do niego z płaczem.

Pisanie pracy - ostatnia rzecz, którą chce ci się robić w akademiku.

Portier/ka - pan/pani, która czasem musi być również wychowawcą studentów. Robi obchód zawsze w tej chwili, w której chcemy wejść do DSu. Zazwyczaj, kiedy czekamy na koniec obchodu, na dworze jest -20 i musimy jakoś się dogrzewać (najczęściej innym 36,6 st. innej płci).

Pralki - wiecznie zajęte, pełne i zgodnie z prawem Murphy'ego używane akurat w tej chwili, kiedy mu musimy zrobić pranie, bo nie mamy co na siebie włożyć.

Ryjec - patrz 'kuźnia'.

Sprzątaczki - kobiety, które wykonują jeden z trudniejszych zawodów na świecie.

Stypendium - czasem przychodzi za późno i wtedy kierownica (patrz 'kierownica') czepia się, że jeszcze nie zapłaciło się za akademik.

Współspak/Współspacz - osobnik płci męskiej mieszkający z kimś w jednym pokoju.

Współspaczka (czyt. współpaczka) - osobniczka płci żeńskiej mieszkająca z kimś w tym samym pokoju.

ZBoWiD - Związek Bojowników o Warunek i Dziekankę, powszechnie znani pod nazwą 'wiecznych studentów'. Ludzie, którym tak bardzo podoba się na studiach, że nie chcą z nich rezygnować za żadne skarby. Nawet, jeśli daje się im dobitnie do zrozumienia, że studia nie sa dla nich.