sobota, 6 listopada 2010

Metro

Dawno nie było książki, której fragmenty mógłbym tu spokojnie wrzucić. A teraz jest Metro 2033. Może trochę przesadzę, ale napisana jest jak dobra powieść Eco. Z wierzchu porywająca książka przygodowa, niespodziewane zwroty akcji, ciekawi bohaterowie i fascynujący świat po zagładzie atomowej, który odkrywamy razem z głównym bohaterem. A w środku groteskowy obraz naszej cywilizacji. A może nie taki groteskowy i wykrzywiony, tylko właśnie prawdziwy? No dobra, przesadziłem, ale i tak trzeba by to przemyśleć.

„Doczołgał się do plecaków i zaczął odczepiać od jednego z nich swoją starą broń. Może i była ciężka i nieporęczna, ale za to nienagannie robiła w celu dziury średnicy 7.62 mm, a mało komu udawało się dalej funkcjonować z takimi dodatkowymi otworami w organizmie.” (s. 183).

„- (…) Sądząc z tego, co działo się na Ziemi od chwili jej… eee… stworzenia, Bogu właściwe jest tylko jedno uczucie: uwielbia ciekawe historie. Najpierw robi jakąś drakę, a potem patrzy, co z tego wychodzi. Jak się robi nudno, dosypie trochę pieprzu. Tak że słuszność miał staruszek Szekspir: świat jest teatrem. Tyle że zupełnie nie takim, o jakim mówił – podsumował.
- Tylko dziś od rana nagadałeś sobie kilka stuleci smażenia się w piekle – zauważył Siergiej Adriejewicz.
- Czyli będziesz tam miał z kim gawędzić – Jewgienij Dimitriewicz przekazał fajkę koledze.
- Z drugiej strony można tam nawiązać tyle ciekawych znajomości – powiedział Siergiej Adriejewicz.
- Na przykład wśród wyższych hierarchów Kościoła katolickiego.
- Tak, ci to już na pewno. Ale, szczerze mówiąc, nasi też…”
(s. 324-325)

"»(…) Jednak głównych sojuszników W.I. Leniowi, który uczył się alchemii i zaklinania duchów w zamkniętych szwajcarskich szkołach, udało się znaleźć po drugiej stronie bariery między światami. Właśnie w tym okresie pierwszy raz pojawiają się pentagramy jako symbole ruchu komunistycznego i Armii Czerwonej.
(…) Szczegóły tajnej umowy z siłami ciemności są oczywiście niedostępne współczesnym badaczom. Jednak ich rezultat jest znany: w krótkim czasie pentagramy pojawiają się masowo na flagach, nakryciach głowy żołnierzy Armii Czerwonej i na jej, nielicznym na razie, sprzęcie wojskowym. Każdy z nich otwierał bramę do naszego świata demonowi obrońcy, który chronił posiadacza pentagramu od ciosów z zewnątrz. W samym XX wieku, według najskromniejszych obliczeń, w ofierze złożono około 30 milionów mieszkańców Rosji.
(…) Miliony przywołanych duchów chroniły wszystko i wszystkich w państwie sowieckim: dzieci i dorosłych, budynki i maszyny, a same demony-władcy usadowiły się w olbrzymich rubinowych pentagramach na wieżach Kremla, dobrowolnie godząc się na uwięzienie w imię powiększenia swojej potęgi. (…)«”
(s. 347-349)

„Wyobrazić sobie, jak żyli ludzie mieszkający w tych gigantycznych budowlach, przemieszczający się tymi maszynami, wtedy jeszcze błyszczącymi świeżą farbą i miękko sunącymi po równej nawierzchni ulicy na rozgrzanej gumie kół, schodzący do metra tylko po to, żeby jak najszybciej przedostać się z jednego punktu tego bezkresnego miasta na drugi… Niemożliwe. O czym myśleli każdego dnia? Czego się bali? Czego w ogóle mogą się bać ludzie, jeśli nie muszą w każdej sekundzie obawiać się o swoje życie i stale o nie walczyć, próbując przedłużyć je choćby o jeden dzień?”
(s. 403.)

Wszystkie cytaty pochodzą z Metro 2033 Dimitrya Glukhovskyego [zapis z okładki, nie rozumiem czemu nie "Dimitrij Głuchowski"] w przekładzie Pawła Podmiotło. Książka została wydana przez Insignis Media w Krakowie w 2010 roku.

środa, 21 kwietnia 2010

Jedenaście

Kolejna książka pana co pisze brzydkie wiersze.

Jakże miło pana poznać. Od razu widać, że nie jest pan stąd. Jestem Wiesław. Promotor kultury niezależnej. Człowiek owładnięty nowymi trendami. Do jaskrawych koszul noszę pastelowe krawaty w geometryczno-asymetryczne wzory. Lubię Amsterdam, albańskie jeziora i półwytrawne wino. Uwielbiam alternatywny Kraków. A pan, jak widzę, jest jednym z jego przedstawicieli. Czuję, że gdzieś pana widziałem. Czy nie jest pan twórcą prawdziwie niezależnej, szeroko rozumianej kultury krakowskiej? Czy aby nie spotkaliśmy się w czasie któregoś ze slamów? Bywam tam zawsze, jestem ich bardzo pilnym uczestnikiem. A może w którymś z magicznych krakowskich klubów? Albo na jakiejś manifie? Czy zrobił pan coś dla wolnego Tybetu?
(s. 32-33)

Ale tamta znajomość skończyła się tragicznie.
Pan Grzesio bardzo nie lubił tragicznych zakończeń.
Bo nikt przecież nie lubi tragicznych zakończeń.
(s. 52)

Ten typ wręcz ośmielił się skrytykować boga pana Wiesława, czyli zagranicznego myśliciela Žižka, a także niepochlebnie wyrażał się o Derridzie, a za to naprawdę należał się wyrok śmierci.
(s. 69)

A niczego tak doskonale nie potrafił pan Wiesław, jak zepsuć ludziom dobry nastrój. Nic nie przynosiło mu tyle satysfakcji.
Był przecież postmodernistą.
(s. 71)

Mistrz nie umiał pić bez pretekstu.
Myślał sobie zazwyczaj: „Skoro nie umiem pić bez pretekstu, to jeszcze nie jest tak źle.”
Myślał sobie zazwyczaj: „Skoro jeszcze nie jest tak źle, to mogę się napić.”
(s.77)

Mistrz nigdy nie rozumiał celu i sensu toastów, nie znał się na stukaniu kieliszkiem o kieliszek, mistrz nie rozumiał obcych ludzi, którzy wyciągają ku człowiekowi swój kieliszek i stukają tym kieliszkiem w kieliszek człowieczy, przecież w ten sposób można uronić coś z cennego płynu, przecież w ten sposób nie można, to jakieś bezsensowne barbarzyństwo, nie lubił tego (…).
(s. 80)

Mistrz przestał się przyglądać tej historii. Była brzydka i okrutna. Taka jak wszystko.
(s. 101)

Mango mieszał danielsa z colą, co było świętokradztwem i kazirodztwem (…).
(s. 115)

Ludzie koniecznie chcą wiedzieć, kto się kryje pod jakąś postacią literacką. Tak jakby było im to niezbędne do życia. Otóż ostatni raz odpowiadam: pod postaciami literackimi kryją się postaci literackie. Nikt inny.
(s. 211)

Wszystkie cytaty pochodzą z Jedenaście Marcina Świetlickiego.

czwartek, 8 kwietnia 2010

intertext growy

Miało być o Jedenaście, ale nie będzie. Zostało przełożone na potem w celu uniknięcia powtarzania wciąż jednego tematu. Teraz będzie o grach.

Ktoś jakiś czas temu oświecił mnie, że wielkie RTSowe hity Blizzarda są tak naprawdę kopią z bitewniaków z serii Warhammer należącej do Games Workshop. Historia miała wyglądać tak – przychodzi Blizzard do Games Workshopa i mówi, że chce przenieść na komputerowe ekrany największe hity GW, czyli Warhammera oraz Warhammera 40000. GW mówi, żeby się odwalili, bo po co nam gry komputerowe, skoro figurowe bitewniaki sprzedają się jak świeże bułeczki. I co robi Blizzard? Robi sobie własne dwa światy (Warcraft to Warhammer, a Starcraft to Warhammer 40000), dosyć podobne do ich pierwowzorów, ale jednak różne. I na tych zrobionych światach robi ciężką kasę.

Dowody? Moim zdaniem najlepiej widać to na przykładzie drugim, czyli Starcraft w porównaniu z Warhammerem 40k. Otóż, czy terrańscy marines nie są przypadkiem w tych swoich pancerzach łudząco podobni do space marines? Czy Protosi to nie Eldarzy? Czy Zergi to nie Tyranidy?

Dla mnie wszystko poukładało się w dość logiczną całość, a jak się poukładało, to mocno zaskoczyło. Bo okazuje się, że wielkie komputerowe hity, w które sam wiele godzin przegrałem, bazują na pomyśle podpatrzonym (bo jednak nie oficjalnie skradzionym) u kogoś innego. Że są wtórne.

I znów autorstwo się rozmywa i znów mamy intertekstualność. Mistrz Kompucjusz Diuk Nuk miałby kolejny temat do rozmyślań.

niedziela, 28 marca 2010

Trzynaście

Książka takiego pana co pisze brzydkie wiersze.

- Czego się pani napije?
Mistrz lubi to pytanie.
Brzmi mu ono mniej więcej podobnie do pytania „jak żyć?”.
Jest to pytanie klasyczne i ponadczasowe.
(s. 74)

(…) mężczyźni potrafią wszystko zmienić w chlew.
(s. 128)

- A zastanawiam się, czy ludzie poświęcają tyle czasu Panu Bogu, co oglądaniu telewizji? Chyba nie.
- Albo czy poświęcają tyle czasu Panu Bogu, co zarabianiu pieniędzy?
- Chyba nie.
- A piciu wódki?
- Zaraz, zaraz… Z wódką to jest coś zupełnie innego, proszę pana. Jak ja, proszę pana, piję wódkę, to tak, jakbym się modlił… - powiada mistrz.
(s. 152)

(…) o, i poeta Świetlicki z Krakowa tam z nimi siedzi, skąd on się tu wziął, pewnie też po warszawskie pieniądze przyjechał, a odgrażał się, że niby taki niezależny (…).
(s. 170-171).

Wszystkie cytaty pochodzą z Trzynaście Marcina Świetlickiego wydanej w 2007 przez EMG.

sobota, 23 stycznia 2010

Kino zmarnowanych szans

Miałem dzisiaj w perspektywie jakieś pięć godzin czekania w Katowicach. Wyciągnęli mnie do kina. Sam nawet zaproponowałem Avatara, bo każdy inny film można sobie obejrzeć na DVD, a oglądanie w takiej formie filmu stworzonego dla kin 3D mija się z celem. A teraz muszę wyrzucić z siebie to, co we mnie się zbierało w czasie seansu (i to całkiem długiego, bo ponad 160 minut).
Te wszystkie dowcipy, streszczające Avatara jako Pocahontas to oczywiście prawda. Fabuła filmu jest schematyczna i przewidywalna jak paprykarz szczeciński. Pretekst do tego, żeby Cameron pobawił się efektami specjalnymi. Problem polega jednak na tym, że ten film ma w sobie ogromny potencjał (w sferze fabuły i psychologii głównego bohatera).
Oto żołnierz, który stracił władzę w nogach. To właściwie eliminuje go z jego zawodu. Powinien skończyć jak wielu innych inwalidów wojennych – stoczyć się do rynsztoka i zapić się na śmierć. Ale nie, oto otrzymuje od losu szansę. Jak los na loterii. Może mieć (za darmo) nowe, w pełni funkcjonalne ciało, jeszcze lepsze niż swoje własne. Jak się z tym czuje? Czy w ogóle chce zaczynać drugie życie? Może się boi? Czy cieszy się, że znowu może czuć piasek między palcami stóp?
Nowym ciałem kieruje za pomocą myśli, zamknięty w specjalnej kapsule. Połączenie nerwowe zostaje przerwane, kiedy tylko nowe ciało zaśnie. W takim razie, które ciało jest ciałem ze snu? Które życie jest tym życiem prawdziwym? Cały ten problem nabiera rumieńców, kiedy zaczyna zdobywać zaufanie miejscowych, spółkować z ich samicą, a dni poza niebieskim ciałem zlewają mu się w jedną całość. Które życie jest prawdziwe?
Niestety, żaden z tych problemów nie jest w filmie pokazany. A szkoda, bo poza całą serią efektów specjalnych (faktycznie, pierwsza klasa), byłoby jeszcze coś więcej, niż tylko cieniutka fabuła, która jest tylko pretekstem do pokazania, ile potrafią komputery w studiu Camerona. Film, który dla większości społeczeństwa jest potwierdzeniem, że kino science-fiction opiera się wyłącznie na efektach. Przykre to.
Filmu nie ratuje nawet babcia światowego SFu, czyli Sigourney Weaver w roli szefowej projektu avatarów. A przez pewien czas miałem nadzieję, że może w końcu nasi (czyli wojsko i korporacja) wygrają. O ja głupi naiwny! Przecież dobro zawsze zwyciężą. Nawet hen daleko w przestrzeni kosmicznej i nawet mając łuki i strzały przeciwko pojazdom opancerzonym.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

dżej di

Dlaczego Dukaj wielkim pisarzem jest? Ponieważ zachwyca. Co? Jak to nie zachwyca, skoro zachwyca?!

Oj zachwyca, zachwyca. Wiem, że nie wszystkich, ale mnie tak. Z każdą książką bardziej. Jestem w trakcie lektury Lodu, przebrnąłem na razie przez około sto stron (8mm). I po raz kolejny jestem pod dużym wrażeniem sprawności, z jaką Dukaj operuje językiem.

Nie żebym nie widział tego wcześniej. Inne pieśni zostały pięknie utkane z neologizmów, bazujących na języku greckim lub po prostu ze słów żywcem z greki wyjętych. Na koniec niespotykany eksperyment literacki z językiem pozbawionym formy. Czarne oceany to po prostu popis wymyślania nazw dla rzeczy, których nie ma, nie będzie, a pewnie wielu ma problem, żeby je sobie w ogóle wyobrazić. A teraz Lód, w którym jest dużo zapożyczeń z rosyjskiego, ale też nawiązania do dawnych polskich form językowych (aktualnych jeszcze w XIX. wieku), ale też mnóstwo ciekawych gier słownych. Bo w sumie jak nazwać świeczkę, która zamiast światła daje ciemność? Ćmieczka. Jak nazwać świetlny cień rzucany na ścianę przez obiekty w takim ćmietle? Świecień. Jak nazwać metal, wydobywany na Syberii i odporny na niskie temperatury? Zimnazo. Moim skromnym zdaniem bardzo zręczne nazwy.

Trudno mi na razie powiedzieć cokolwiek o całości (no nie dziwota, bo przeczytałem ledwo jedną dziesiątą całości). Za to znów mam to dziwne uczucie, które towarzyszy mi za każdym razem, gdy otwieram nową książkę Dukaja – ciekawskie zagubienie. Od pierwszych stron zostajemy wrzuceni na głęboką wodę. Czytelnikowi nie tłumaczy się nic i od razu musi się on zmierzyć z dziwnymi terminami, określającymi nieistniejące rzeczy. Zawsze jednak potem jest podanych kilka szczątkowych wyjaśnień, ale pełnego wytłumaczenia wymyślonego przez Dukaja świata i rządzących nim zasad, trzeba szukać poza powieścią. Wydaje mi się, że Dukaj zawsze tworzy swoje światy do jakiegoś klucza. W Innych pieśniach była nim filozofia Arystotelesa, w Czarnych oceanach monadologia. A Lód? Na razie nie wiem, ale jest sporo logiki, więc wnioskuję, że nigdy nie poznam tego klucza (bo też logika nigdy moim konikiem nie była). Może to i lepiej, że nie będę znał klucza – zostaną jeszcze jakieś tajemnice do odkrycia w drugim podejściu.