piątek, 17 lipca 2009

Poprawność polityczna

Właściwie, korzystając z warunków, jakie daje nam szeroko pojęta polityczna poprawność, powinienem założyć organizację mięsożerców. Organizacja z jednej strony wspierałaby osoby, które czują zagrożenie ze strony swojego otoczenia, z powodu swoich preferencji kulinarnych. Z drugiej zaś walczyłaby o prawa roślin, które przecież też są żyjącymi istotami i też mają uczucia. Może jakaś bojówka, która spuszczała by regularne lanie wegetarianom i weganom? Nie, lepiej nie. To by było jak kopanie leżącego. Przecież wiadomo, że te chudzinki, co to wzdrygają się na widok karkówki na wystawie mięsnego, nawet nie potrafiłyby solidnie przywalić.

Muszę tylko wymyślić nazwę. Może jakaś taka maskująca prawdziwe cele organizacji? Na przykład Klub na rzecz Uprzywilejowania Roślin, Warzyw i (szeroko pojętej) Agrokultury. Trzeba to jeszcze przemyśleć.

Za to hasło już mamy. Pozwolę je sobie zaczerpnąć z gry Armed and Dangerous - „Death to the saladeaters!”. (A może organizację nazwać po prostu Shrub Patrol?)

No i jeszcze trzeba jakieś plakaty stworzyć. Może na początek wykorzystajmy coś, co już jest. Zobaczymy jak się sprawdzi. Proponuję taki plakat na początek. A to powinien być najważniejszy punkt naszego statusu.

Potem przyjdzie czas na organizację na przykład heteroseksualistów. Poprawność polityczna jest, więc czemu mamy być terroryzowani przez wegetarian i homoseksualistów? Niedługo tacy ludzie, których organizacje chcę stworzyć, będą stanowili margines światowego społeczeństwa. Nie dajmy się! Organizujmy się! Mięsożerni! Heteroseksualni! Siostry i bracia, stawmy opór!

czwartek, 16 lipca 2009

Ekoterroryzm

Drażnią mnie ekolodzy. Ci z Greenpeace’u zwłaszcza, odkąd zaczęli zbierać w Katowicach podpisy pod kolejną petycją w obronie fok, czy innych słodkich stworzonek. Zdążyli mnie zaczepić, kiedy szedłem do i z biblioteki. Ich upór nie zna granic. Cholerni eko-terroryści. Ktoś ich powinien zdelegalizować. Było by mniej głupoty może.

Szkoda, że wprowadzono w Polsce zakaz handlu towarami produkowanymi z foczych skór. Teraz nasi alpiniści i polarnicy muszą zaopatrywać się w nieprzemakalne i dobrze chroniące przed mrozem ubrania w krajach, w których takiego zakazu nie ma.

Szkoda, że jakiś pacan wymyślił, żeby wpisać Zalew Czorsztyński na listę programu Natura 2000. W latach osiemdziesiątych ekologowie protestowali przeciwko utworzeniu tego SZTUCZNEGO zbiornika wodnego (już większe powody do protestów mieli ludzie, którzy musieli opuścić swoje domy). A teraz nagle ci sami ekologowie stwierdzają, że sztuczny zbiornik jest tak wspaniały, że powinien być chroniony programem Natura 2000. Sztuczny zbiornik, który musi być przez człowieka utrzymywany w odpowiednim stanie, stał się z dnia z dzień cudem natury.

Tak samo rzeka Koszarowa, płynąca prze wieś o tej samej nazwie. W latach sześćdziesiątych postawiono na niej progi, które mają chronić okolicę przed powodziami. Teraz, kiedy te progi trzeba oczyścić za pomocą ciężkiego sprzętu, to nagle ekologowie podnoszą larum, że tam się zagnieździły jakieś żyjątka, a władze gminy czynią gwałt naturze i chcą te żyjątka zabić. To znaczy, że żyjątka ważniejsze od ludzi, którym co wiosnę i lato grozi zalanie?

A teraz dwie rzeczy z innej beczki.

1. Żałuję, że wcześniej nie słuchałem Biohazardu. Dopadłem ich niedawno w swoje łapska i lecą teraz prawie na okrągło.

2. Martwiłem się o Agnes. Tak długo nic nie komentowała. Myślałem, że coś się stało. Ale okazało się na szczęście, że to chyba tylko okołomagisterska bieganina. Tutaj mamy wielki powrót i to we wciąż tak samo wysokiej formie. Na szczęście wszystko wraca do normy.

niedziela, 12 lipca 2009

Próba beskidzka

Nie doceniałem Beskidów. Łączą w sobie majestat Tatr z jakąś taka dużo przyjemniejszą atmosferą. A zdążyłem się o tym przekonać w ciągu zaledwie 3 dni.

Pilsko – warto zobaczyć, warto wejść, ale jak dla mnie jest to jedyna atrakcja Korbielowa. Amatorem dwóch desek nie jestem, więc ta miejscowość nie przyciągnie mnie zimą. A latem świeci pustkami. Lubię takie wyludnione okolice, ale wiem czemu ten rejon Beskidu Żywieckiego tak wygląda latem. Tam po prostu nie ma co robić. Na Pilsko warto wejść żółtym szlakiem z Hali Miziowej. Ciekawa droga z bardzo ładnymi widokami. Jeśli wchodzić od wschodniej strony szlakiem niebieskim, to trzeba ze sobą wziąć maczetę – trasa jest zarośnięta olbrzymimi paprociami (prawie jak w triasie).

Mówią, że Babia Góra to przeniesiony w Beskidy kawałeczek Tatr. Trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Zwłaszcza, jak się wychodzi żółtym szlakiem (zwala percią akademików). Czasem trzeba się wspinać po łańcuchach uważając, aby nie poślizgnąć się na mokrych skałach. No i uważać na tych, co schodzą tą drogą do Markowych Szczawin. O ile po drodze mogliśmy obejrzeć piękną panoramę Beskidów, to sam szczyt Babiej Góry uraczył nas krajobrazem iście księżycowym. Akurat przyszła chmura i pochłonęła nas w swoje trzewia. Na około piaskowcowe rumowiska, szaro, zimno, mgła.

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć – „Jestem gotowy na Riłę i Piryn.” Wysłużone, ale wciąż niezawodne buty nadal nie obcierają. Zadyszki (wbrew wcześniejszym obawom) nie łapię jeszcze tak szybko. Ból w nogach znośny. Pewnie będę się trochę bardziej męczył, bo więcej będę miał w plecaku, ale scenariusz, w którym bym spuchł i gdzieś nie wszedł jest mało realny. Innymi słowy próba wypadła pomyślnie.

Zapewne w okolicy 20 lipca ruszamy na południe. W drodze powrotnej chcemy zahaczyć jeszcze o Drohobycz. Zobaczymy, czy nie zjedzą nas wściekłe borsuki na mołdawskiej granicy.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Prędkość światała jest seksistowska

Jestem świeżo po lekturze Modnych bzdur Sokala i Bricmonta. Książka daje do myślenia. Jest dowodem (przeprowadzonym z matematyczną wręcz dokładnością), że postmodernistyczni filozofowie często nie wiedzą o czym piszą. Albo piszą o rzeczach, o których nie mają pojęcia. Albo używają pojęć, które znają tylko bardzo powierzchownie. Ale wszystko jest napisane tak zawile, żeby czytelnik dochodził do wniosku, że to on jest niedostatecznie wykształcony, aby zrozumieć ten jakże uczony język, który przekazuje zapewne ponadczasowe prawdy. Przecież Lacan nie może pisać bzdur!

Otóż, okazuje się, że może. A przynajmniej jego tok rozumowania jest dość dziwny. Na przykład, co ma wstęga Möbiusa do struktury choroby psychicznej? Lacan twierdzi, że wstęga doskonale ją odwzorowuje, ale nie mówi czemu i na jakiej podstawie tak sądzi. Można po prostu skrócić to do stwierdzenia: „Ja Lacan mówię, że tak jest, więc tak musi być.”

Julka Kristeva nie lepsza. Ta się zabrała za matematyczny aksjomat wyboru. Skoro w matmie funkcjonuje, to czemu nie w literaturze? Bo skoro w matmie, musi istnieć zbiór, który zawiera po jednym elemencie z innych zbiorów, to każde zdanie w powieści, musi zawierać w sobie sens całej powieści. Świetny związek przyczynowo-skutkowy.

Ale moim numerem jeden z tej książki jest Luce Irigaray, która uważa, że twierdzenie E=mc2 [nie ma indeksu górnego, ale wierzę, że tę dwójkę zrozumiecie jako "kwadrat"] jest wybitnie seksistowskie i mógł je wymyślić tylko mężczyzna. Również według jej poglądów, kobiety są dyskryminowane w fizyce, bo tak kobieca dziedzina jak mechanika płynów, jest mniej poznana, niż tak męska dziedzina jak mechanika brył sztywnych (oczywiście analogia do narządów rozrodczych). No takiej głupoty to dawno nie słyszałem. Że nam niby nic nie cieknie? Jeszcze sama w swoich tekstach strzela w kolano feministkom, bo twierdzi, że kobiety inaczej pojmują rzeczywistość (głównie czas, który – niby – dla kobiet jest cykliczny, a dla mężczyzn linearny). No to ja już się pogubiłem. To znaczy, że feministki uważają w końcu, że kobiety są takie same, jak mężczyźni, czy inne?

Podoba mi się styl tej książki. Umiarkowany. Nie ma żadnych radykalnych tez (ładny kontrast w porównaniu do ich ilości w analizowanych tekstach) i co krok autorzy podkreślają swój brak kompetencji w kwestiach filozofii, nauk społecznych czy literaturoznawstwa. Nie umniejszają jednocześnie rangi tych nauk, a pokazują tylko miejsca, gdzie banda ustawionych na świecznikach oszołomów, robi reszcie wodę z mózgu. I to skupiają się wyłącznie na tych miejscach, gdzie te oszołomy źle stosują pojęcia z ich poletka, czyli matematyki i fizyki. Polecam wszystkim, zwłaszcza radykalnym wyznawcom przedstawionych w książce autorów. Taki kubeł zimnej wody każdemu się przydaje i pozwala spojrzeć na całą sprawę bardziej obiektywnie.

Natomiast najbardziej zaciekawiła mnie pewna sprzeczność w poglądach przestawianych naukowców. Otóż są oni często związani z różnymi ruchami lewicowymi (od marksistów do wojujących ekologów), a piszą tak, żeby przypadkiem człowiek prosty (do którego przecież zwraca się lewica) nie zrozumiał o czym oni piszą. Gratuluję pomyślunku.

Spieszę z wyjaśnieniem – nie czytałem Lacana, ani przytaczanych w tej książce dzieł Kristevej, ani nikogo innego. Nie mam zamiaru. Po raz kolejny sprawdza się teza, że dobry naukowiec potrafi nawet bardzo skomplikowany problem przedstawić prostym (lub w miarę prostym) językiem. Wodolejstwo tylko kamufluje niewiedzę, albo bardzo banalne stwierdzenia. Ot co.

I po raz kolejny zapunktowali u mnie fizycy.

niedziela, 5 lipca 2009

Friendface

Możemy to przedstawić w ten sposób – jestem dorosły, dojrzały, skończyłem studia i wiem, co robię. Wchodzę w kolejny etap życia i odkrywam obszary wcześniej przeze mnie nie znane. Chcę mieć kontakt ze znajomymi, chcę iść z duchem czasu.

Albo w ten sposób – jestem spragnionym uwagi, rozpieszczonym bachorem. Chcę, żeby ludzie mnie lubili, chcę być zauważony. Idę razem z całą hałastrą, owczym pędem w owczym stadzie, żeby lansować się i pokazać jaki to nie jestem piękny i mądry.

A tak faktycznie to chyba obydwa te wytłumaczenia po trochu.

Jak należy rozumieć te dywagacje? Po prostu założyłem konto na fejsbuku. To chyba był dość logiczny krok po tym, jak już założyłem sobie konto na lastefemie. Wciąż tylko naszaszkapa mnie jakoś odrzuca. Albo inaczej, nie chcę tam robić zwykłego konta. Mam „szpiegowskie” (czyt.: fikcyjne, z dziwną nazwą i bez prawdziwych danych), żeby oglądać sobie jakiż to głupot ludzie nie wrzucają sobie na swoje profile. Żeby ich po prostu – jak sama nazwa wskazuje – szpiegować.

Zrobiłem dzisiaj „szopa” (sałatkę szopską). Chyba muszę zacząć ją robić częściej, niż raz do roku, bo wychodzi mi coraz lepiej. Dzisiaj zniknęła z miski prawie cała. Innymi słowy nie jestem aż tak lewy, jeśli chodzi o zajęcia kuchenne. Trzeba się tylko częściej wybierać do supermarketów po ser, albo przywozić go hurtem z Bułgarii.

Jutro egzamin na studia doktoranckie.

sobota, 4 lipca 2009

Faith

Jak powszechnie wiadomo – media kłamią. Nawet te uznawane za trzymające wysoki poziom i uznawane za opiniotwórcze. Albo może nie kłamią, tylko jak się ich słucha wyrywkowo, to można mieć dość fragmentaryczny obraz rzeczywistości (np. muzycznej).

Miałem tego doskonały dowód ostatnio. W środę słuchałem sobie jadąc samochodem „Programu Alternatywnego” w Trójce. „Program” był w całości poświęcony festiwalowi Open’er. Trafiłem akurat na drugą godzinę audycji, w której Agnieszka Szydłowska zapowiedziała, że prezentowana muzyka będzie autorstwa zagranicznych gwiazd festiwalu. No i gitara, pomyślałem sobie, posłucham sobie trochę Fejtów. (Jakby ktoś nie wiedział, to spieszę z wyjaśnieniem, że jedną z gwiazd tegorocznego festiwalu Open’er są Faith No More, którzy grają pierwszy raz od kilkunastu lat). Ale jakież było moje zaskoczenie, kiedy słuchałem audycji, cierpiałem różne „nowe, piękne i niezależne” zespoły, a znanego głosu Mike’a Pattona nie dosłyszałem nigdzie. Kiedy audycja się kończyła, zniesmaczony puściłem sobie płytę.

Za to Piotr „Stelka” Stelmach uratował honor Trójki. (Albo po prostu jego gust muzyczny jest mi bliższy, niż gust Agnieszki Szydłowskiej.) Wczoraj wieczorem, w audycji prowadzonej przez Stelkę właśnie, była również relacja z Open’era i rozmowa z organizatorami (m. in. na temat „Co to się stało, że na koncercie Arctic Monkeys trzy razy siadła cała technika?”). Stelka dopytywał się wyłącznie o jedno – o zespół Faith No More. Cała reszta schodzi na drugi plan, a najważniejsi są Fejci. Bardzo spodobało mi się takie podejście (zwłaszcza po tym, co usłyszałem – lub raczej czego nie usłyszałem – w Trójce w środę). Nie urągając innym artystom i nie umniejszając ich talentu, trzeba jednak powiedzieć, że Faith No More to jest legenda sceny rockowej i ich cudowne wyjście z mroków historii nie może zostać przemilczane. Jeszcze potem w Trójce puścili ich koncert z 1995 roku (niestety nie pamiętam gdzie nagrany). Miodzio.

Podsumowując, dobrze, że jest taka różnorodność. Każdy znajdzie coś dla siebie. I nawet moje pierwotne oburzenie brakiem Faith No More u Agnieszki Szydłowskiej (które mogło być spowodowane jednak moją kilkuminutową nieobecnością przy radiu) spokojnie zmieniło się w czystą przyjemność obcowania z koncertem tej jakże ciekawej kapeli. No i Stelka znów u mnie zapunktował jako dziennikarz muzyczny bliski moim gustom i przekonaniom (stoi w jednym rzędzie z Piotrem Kaczkowskim oraz – od niedawna – Jarosławem Szubrychtem).



A teraz coś z zupełnie innej beczki. Znalezione na Wykopie. Amerykański nastolatek dostaje auto na szesnaste urodziny. Rozbestwienie i rozpieszczenie sięga zenitu. Nawet porządnie kijem nie potrafi pieprząć w to auto, tylko je tak maca.