czwartek, 21 maja 2009

Miasto dupy

Świat faktycznie jest mały. Byłem dzisiaj na chwilę w Breslau. Dosłownie na pół godziny. Obróciłem w obie strony w pięć godzin. Ale przez moment miałem wrażenie, że nie jestem w mieście europejskim, promującym się jako najbardziej zielone w Polsce i sławiącym swoją niepowtarzalną atmosferę. Przez chwilę wydawało mi się, że nagle znalazłem się w Mogadiszu. Nawet w pewnym momencie zacząłem sobie nucić ten oto motyw muzyczny Hansa Zimmera, napisany na potrzeby filmu Black Hawk Down. I nie był to mój pierwszy raz, kiedy poczułem się we Wrocławiu jak gdzieś, gdzie nie obowiązują zasady ruchu drogowego. Zacznijmy jednak od początku.
Sprawa ogólnie dość zabawna – kochana mamusia robi remont tarasu i ganku. Źle obliczyła zapotrzebowanie na kafelki i brakło jej jednej (!) paczki. Okej, nie problem. Wystarczy podjechać do pierwszego lepszego marketu budowlanego i kupić. Tak, gdyby to było takie proste. Bo akurat te kafelki, tej firmy, które już leżą na ganku, najbliżej można dostać w Łodzi lub we Wrocławiu. Wykorzystaliśmy więc moją kuzynkę w Breslau (pozdrowienia dla Madzi) oraz jej chłopaka Grzegorza, żeby kupili paczkę kafelków. Po krótkich rachunkach okazało się też, że taniej jest przyjechać po płytki naszą biała pigułą, niż wysłać kurierem (zrozumiałe, ważą przecież dobrze ponad 20 kg).
No to jadę. Akcja dopięta na ostatni guzik. Przed ósmą rano biorę auto od taty z pracy z Katowic, jadę do Breslau, odbieram kafelki i wracam do Katowic przed 15.00. Do Wrocławia dojechałem na 10.00 i zaczęło się, jak tylko wjechałem do miasta. Na obrzeżach jeszcze jakoś się jechało, ale im dalej w gorod tym gorzej. Zaczęło się od remontu na ulicy Wyścigowej i wynikłego z tego powodu gigantycznego korka. Rzecz normalna, remont drogi. Przyzwyczaiłem się jeżdżąc po Katowicach, gdzie panuje permanentny remont. Ale okazuje się, że we Wrocławiu potrafią jeszcze lepiej, bo robią kierowców w konia oznaczeniami remontów. Sytuacja wygląda tak: dwa pasy ruchu w każdą stronę, między nimi pas zieleni. Korek. Posuwam się żółwim tempem po prawym pasie, bo widzę na nawigatorze, że niedługo mam skręcać w prawo. Ciężarówka przede mną rusza i odsłania znak ostrzegawczy „zwężenie jezdni z lewej strony”. Myślę sobie, że się dobrze ustawiłem, bo teraz nie będę się musiał pchać na lewy pas, żeby ominąć roboty drogowe. Ale we Wrocławiu myśli się inaczej, więc jak się niedługo okazało, jezdnia zwężała się z prawej strony i musiałem pchać się na lewy pas. Potem tylko gorzej. Bombaj, Mogadiszu, Rzym, Sofia. Żadnych pasów, nawierzchnia pamiętająca cesarza Franciszka Józefa i samowolka na jezdni. Dobrze, że chociaż światła funkcjonowały jako tako, bo w przeciwnym wypadku ulice zmieniłyby się w nieopanowany żywioł. W drodze powrotnej również przejeżdżałem przez ulicę Wyścigową. Oczywiście, z drugiej strony, remont jezdni również jest oznaczony na odwrót. Chłopaki z robót drogowych chyba sobie pomylili znaki.
W sumie wiedziałem, czego się spodziewać, bo już parę razy dane mi było jeździć po Wrocławiu i za każdym razem czułem się jak gdzieś w południowo-wschodniej Azji. Ale dzisiaj do mnie dotarło, że to miasto przez dobrych parę wieków było germańskie. Niemców wyrzuciliśmy po 1945, a nasi uczeni poczęli udowadniać, że to miasto to nie żadne Breslau tylko Wrocław właśnie i plemiona słowiańskie mieszkają tu od niepamiętnych czasów. Nie mogę się z tymi opiniami nie zgodzić. Taką rozpierduchę mogą zrobić tylko Słowianie. Podczas koncertu Cool Kids Of Death usłyszałem kiedyś ze sceny, że „Mysłowice to nie pierdolony Manchester”. Parafrazując - „Wrocław to nie pierdolone Breslau”. To nasz polski, swojski, rozjebany do granic możliwości Wrocław.

2 komentarze:

Mietek pisze...

zrzędzisz men....

Mietek pisze...

a przepraszam bo zapomniałem...
Strażniku łąki strażniku dupy!