wtorek, 14 października 2008

Enklawa

Sąsiad kupił perę win
na bazie siarki i malin (wers z przeniesieniem akcentu na ostatnią sylabę słowa 'malin')

Po raz czwarty wróciłem na Pogoń i po raz czwarty zostałem przytłoczony tutejszą codziennością. Dzielnica cudów. Jak również "najstarsza dzielnica, najwierniejsi fani" (jak pisało na wlepce Zagłębia).
Wciąż wydaje mi się, że osiedle akademickie na Pogoni to tylko taka mała enklawa, wioska otoczona czterema warownymi obozami, która dzielnie stawia czoła rzymskiemu najeźdźcy. Taka oaza czegoś innego, dziwnego, nietutejszego.
Bo cała dzielnica Pogoń składa się w większości ze starych kamienic, w których jakieś 90% mieszkańców stanowią staruszkowie i rodziny patologiczne. Ale tym razem to wszystko dociera do mnie w większym niż w poprzednich latach natężeniu.
Menele, ozdoba wszystkich podobnych dzielnic. Panowie, którzy nie wiadomo z czego żyją (zasiłki, renty, złom, pensja żony?), a wszystkie pieniądze wydają na wino. Standard, są wszędzie. Tutaj są o tyle ciekawi, że często rozsiadają się w piaskownicy. A jeden z nich (chyba jakiś wysoko postawiony w hierarchii) wiecznie chodzi w okularach przeciwsłonecznych. Dlaczego? Po co? Czyżby wyznacznikiem dobrego stylu były czarne oksy a'la amerykańska drogówka? A może przesadzam i powód jest dużo bardziej skomplikowany? Nadwrażliwa siatkówka?
Kolejnym elementem pogońskim są gołębie. Kraków mógłby Pogoni pozazdrościć. Tyle ich tutaj jest, że ludzie mogliby się spokojnie nimi żywić, a i tak nie przetrzebiliby ich populacji. Nie warto trzymać auta w jednym miejscu więcej niż 48 godzin. Codziennie w drodze na zajęcia mijam takie czarne cinquecento obesrane z każdej strony. Nie mówię już o oknach i parapetach domów. Jeszcze można się załapać na biedną wersję "X" (japońska animacja), tyle, że zamiast lśniących, anielskich piór z nieba spada małe, szare i obesrane piórko gołębie.
Dzieci kazirodczych związków. Też tu ich sporo. Jakoś dziwnie się tu namnożyło ludzi upośledzonych, pokrzywionych, niepełnosprawnych. Niskiego wzrostu kobieta o spuchniętej twarzy. Chroma, jedna noga krótsza od drugiej. Jej chód można poznać z daleka. Staruszka z zespołem Downa. Siwe włosy, mongoidalne rysy twarzy, wiecznie prowadzona przez swoją siostrę (matkę?). Niepełnosprawny umysłowo grubasek, ciągany wszędzie przez swojego ojca alkoholika. Kiedy były jeszcze huśtawki siedział na nich godzinami i huśtał się w jednostajnym, katatonicznym rytmie. Wpatrzony w dal. Huśtawka skrzypiała zawsze w tym samym miejscu, tworząc monotonną pieśń opartą na rytmie huśtawki. Jak scena z dobrego thrillera. Psychodelia lepsza od stworzonego na LSD rocka psychodelicznego, bo rzeczywista. Staruszek, również niepełnosprawny umysłowo. Chudy, wysuszony jak trup. Skóra zwisa z policzków, śniada (z brudu czy ze słońca?). Prawie nie mówi. Wydaje z siebie jakieś nieartykułowane odgłosy. A mimo to, ludzie którzy wokół niego się kręcą, jakoś potrafią go zrozumieć i wejść z nim w kontakt.
Dodajmy jeszcze do tego toksyczne związki. Kobieta idzie ulicą, szybki, sprężysty krok. Młoda. Podąża za nią młody mężczyzna. Jest kilka kroków za nią. Ona nagle się odwraca i krzyczy ile sił w płucach "Spierdalaj!", "Odpierdol się ode mnie!", "Odpierdol się ty pedofilu!". Scena trwa dobrych kilka minut. On tylko chce podejść, coś jej powiedzieć, może wyjaśnić. Ona wciąż odchodzi, ucieka. Wygląda, jakby była w szoku.
Straszne to jest. Dukaj ma rację. To wszystko, ich myśli, odczucia, uderza w otoczenie. W innych ludzi. Czuję, jak ich skumulowane w tym miejscu myśli mnie przenikają. Trzeba się odwołać do jakiejś mantrycznej modlitwy, bo w końcu... Przerażają mnie.
Do całości obrazu należy dodać jeszcze psie gówna, szczurze truchła, trujące grzyby wyrastające na trawnikach między blokami. Wszystko jest na swoim miejscu. To wszystko powinno tutaj być.
Nas nie powinno tutaj być. Studentów. Enklawy. Jesteśmy dla nich jak wrzód na dupie. Jak niepasujący do niczego element układanki. Zupełnie z dupy.

3 komentarze:

anonim pisze...

Niepełnosprawni na pewno byliby zadowoleni z Twojego opisu ich samych. Wiem, że cię to oczywiście nie będzie obchodzić co o tym pomyślą i co ktoś o tym pomyśli, bo przecież w życiu nie chodzi o to żeby się przejmować takimi "drobnostkami".

Tymczas pisze...

Nie tyle, że mnie to nie obchodzi, co nie powinni być zadowoleni z ich opisu. Nawet jeśli to przeczytają. Dla mnie określenie "dzieci kazirodczych związków" w żadnej mierze nie jest pozytywne.

Anonimowy pisze...

Nigdy nie rzucę mojej miłości do studentów-humanistów w kąt, ich delikatność opisuje nowe wszechświaty miłości dla człowieka i nowe jednostki umiejętności ich wyrażania. A tak serio, deformacje, upośledzenia i genetyczne aberracje zdarzają się wszędzie, w każdej, nawet najczystszej puli genetycznej, Tymoteuszu dlatego też radzę się od razu albo wysterylizować albo zmienić podejście i przestać popisywać zajadłą głupotą. Cześć pracy.