wtorek, 23 września 2008

Kultura klubowa

Oh, show me the way to the next whiskey bar!

Powoli zaczynam wchodzić w kulturę klubową. Dopiero teraz do niej docieram, poznaję ją. To efekt mojego małomiasteczkowego pochodzenia. Ludzie w dużych miastach wchodzą w kulturę klubową w wieku 15-17 lat. Ja wchodzę w nią w wieku lat 23. I im głębiej w nią wchodzę, tym bardziej cieszy mnie jednak moje małomiasteczkowe pochodzenie.
Po pierwsze, trzeba mieć pieniądze, a nawet jeśli się ich nie ma, to trzeba udawać, że się ma. Ja nigdy nie miałem potrzeby chwalić się pieniędzmi. Bo i po co? Bo czym? Ale kultura klubowa wymaga, żeby nawet kiedy się nie ma pieniędzy, robić wszystko, żeby nikt tego nie zauważył. W dobrym tonie jest chwalenie się, że zamiast wody do fajki wodnej wlewa się beherovkę, pić najdroższe alkohole i palić najdroższe papierosy. Najciekawsze jest to, że zwykle chwali się pieniędzmi rodziców, bo samemu jeszcze nie pracuje.
Ale najczęściej, tacy bywalcy klubowej kultury, to jeszcze niepełnoletni uczniowie liceum. Robią piękne miny, kiedy chcę zobaczyć dowód osobisty.
"- Dwa piwa.
- Dwa dowody." (Dyd 2008)
Ciekawe, czy ich rodzice wiedzą, co ich pociechy robią wieczorami? Czy wiedzą, że piją, jeśli ktoś przypadkiem nie sprawdzi im dowodu? Że palą, jeśli w kiosku znów ktoś nie zauważy, że nie mają osiemnastu lat? Przecież to nie żadni bezprizorni. A bezprizorni też są, tyle, że na szczęście nie na taką skalę jak w Moskwie. Wokół knajpy kręci się grupka dzieci, które próbują się dostać do środka, pociągnąć z fajki wodnej, zrobić jakiś psikus. Ich rodzice pewnie piją i nie mają czasu zajmować się dziećmi. Albo jedno z rodziców pije, a drugie stara się zarobić na całą rodzinę. Tak czy inaczej, ci sosnowieccy bezprizorni niedługo zasilą szeregi koneserów tanich alkoholi w sąsiednich lokalach. Ale jednak mimo wszystko mam nadzieję, że to ostatnie zdanie jest nieprawdziwe.
Przyznam, że dwie rzeczy bardzo mnie spajają z tą pracą.
1. Winyle. Od chyba dwóch czy trzech lat (może więcej, nie pamiętam) nie mamy w domu gramofonu. A płyt mamy zatrzęsienie. Wśród nich takie perełki jak "Sierżant Pieprz" czy "The Wall". Nie wspominając już, że nawet moją ulubioną płytę Opeth mam na winylu. Ale nie mam gdzie jej puszczać. Tutaj jest gramofon. Działa bez zarzutu. Więc często puszczam ludziom Milesa, czy edukuję ich w stronę muzyki Paco lub Duke'a Elingtona.
Lubię winyle. Nie wiem, czy po prostu mam do nich wyniesiony z domu sentyment, czy to efekt czegoś innego. Przecież winyle trzeszczą, kurzą się, rysują się, trzeba co chwilę stronę zmieniać, krótko grają. Ale mają duszę. Mają coś, niewidzialną otoczkę, której brakuje płytom kompaktowym, a tym bardziej plikom muzycznym. Albo może to ja za bardzo czuję się, jakbym urodził się ileśtam lat za późno?
2. Stali klienci. Znasz ich, rozumiesz bez słów, zawsze wiesz, co chcą zamówić. Zawiązuje się między wami specyficzna więź. Koleżeńska, przyjacielska. Do nas zaglądają regularnie tabuny studentów. To jedna, około dwudziestoosobowa grupa. Z nimi co prawda żadna więź się nie zawiązuje. Może poza jednostkami, które czasem z braku miejsca siedzą przy barze i wdajesz się z nimi w rozmowę. Poznajesz ich, dyskutujesz, itd. Ogólnie rzecz ujmując, młodzi, inteligentni, weseli i ciekawi świata ludzie.
Za to najciekawszą parą stałych klientów jest Amerykanin i Polak. Kiedy któryś z nich podejdzie do baru, wiem, że mam podać dwa piwa butelkowe i dwa kieliszki wiśniówki (choć ostatnio przerzucają się na tequilę). Amerykanin prawie nie mówi po polsku. Tylko "dziekuje", "dopranotz" i inne zwroty grzecznościowe. No, i nazwy alkoholi oczywiście. Polak zaś mówi po angielsku trochę lepiej niż Amerykanin po polsku, ale i tak bardzo słabo. Nie wiem o czym rozmawiają, bo zawsze siadają daleko od drzwi. Czasem Polak przychodzi prosić o kartkę i długopis, bo nie mogą się porozumieć. Z tych kartek mogę się domyślać jedynie, że robią jakieś interesy. Chyba w nieruchomościach. Za to za każdym razem, kiedy przychodzą, opróżniają prawie całą flaszkę wiśniówki, wypijają po cztery-pięć piw na głowę i wychodzą zupełnie pijani.
Stały klient, ma tę przewagę nad zwykłym, że barman jest mu w stanie więcej wybaczyć. Chodzi głównie o przesiadywanie po godzinach zamknięcia. Jeśli zamyka się np. o 24.00, to zwykły klient o 00.05 (maksymalnie o 00.15) zostaje wyrzucony z knajpy. Stały klient może sobie jeszcze posiedzieć. Oczywiście do pewnych granic, ale na pewno może sobie pozwolić na więcej.
Ciekawe, jak to będzie, kiedy sam będę stał za barem? Wyrobię się? Dam radę (zwłaszcza w piątki)? Czas pokaże.

- What is your nationality?
- I'm a drunkard.
- That makes you the citizen of the world.

Brak komentarzy: